Bałem się gdy przekraczałem zachodnią granicę Polski. Bałem się, bo nigdy nie byłem w krajach, przez jakie miałem przejść: Niemcy, Francja, Hiszpania. To wszystko było dla mnie obce, właśnie takie - obce.
Nauczony życiem, w stosunku do obcych spinałem się, w stosunku do Niemców, generalnie miałem jakiś uraz. Popołudnie spędzone w Görlitz, jeszcze bardziej mnie przeraziło, bo spotkałem ludzi, którzy nie mówią po polsku ani po angielsku, banki, które nie obsługują mojej karty płatniczej i w ogóle wszystko dziwne i niezrozumiałe, a miałem tylko plecak, niewielką kwotę euro i wielki obcy kraj przed sobą.
Pierwszy szok przeżyłem w Weißenberg, 30 kilometrów od granicy z Polską. Przeżyłem go, gdy zaproszony na niemieckie party urodzinowe, usłyszałem jak Niemka zaczęła śpiewać "Szła dzieweczka do laseczka".
O kurcze - pamiętam tą swoją reakcję - to ta moja Polska jednak i dla nich ma jakąś wartość! Nauczyłem tam Niemców śpiewać "Sto lat" i to był taki pierwszy dla mnie przebłysk polskości w Niemczech.
30 kilometrów dalej był Budziszyn. I znów zaskoczenie. Zapytani przeze mnie mężczyźni w kościele, na dźwięk języka angielskiego otworzyli szeroko oczy i kręcili głowami, że... nie rozumieją.
- A może po polsku? - zapytał z nadzieją w oczach jeden z nich. - My rozumiemy polski - dodał, widząc z kolei moje zdziwienie.
Popołudnie spędziłem wówczas na herbacie u Serbołużyczanki, która płynnie mówiła po polsku. - Za komunizmu, zawsze jeździliśmy do Polski. Tam było inaczej. Jakoś tak więcej wolności - opowiadała.
Język serbsko-łużycki ma sporo podobieństw do polskiego, stąd nazwa ulicy (są dwujęzyczne) to "Lipowa aleja". Stąd nad bramą wjazdową do posesji jest krzyż i hasło "We Bohu je moja nadzijja".
Polskę w Niemczech spotkałem dalej dopiero w części zachodniej. Spotkałem ją w osobach polskich księży sprawujących swoją posługę na niemieckich parafiach. Polscy księża za granicą to w ogóle odrębne i piękne zagadnienie. Są szanowani i poważani. Są takimi trochę ambasadorami Polski. I w każdym z nich, jest polskość, a co to jest polskość?
Polskość to serdeczność. To swoiste ciepło charakteru. To też pewien pietyzm dla wartości. To naturalność w zachowaniu. To odblask wolności połączonej nieodłącznie z poczuciem własnej godności. Polskość to coś pięknego, coś czego najsilniej pewnie można doświadczyć z daleka od Polski. Za jej granicami.
Polskich księży w Niemczech spotkałem trzech. Każdy z nich swoją serdecznością zaskarbił sobie moją wdzięczność. I gdy tak siedzieliśmy wieczorami, to jasne było, choć nikt tego nie powiedział - że tęsknimy. I w tych rozmowach i w naszej obecności, Polska się pojawiała.
W Frankfurcie nad Menem spodobały mi się barwy tego miasta i jego godło. O ile nasze województwo dolnośląskie ze swoją stolicą Wrocławiem, za barwy obrało sobie kolory żółto-czarne, a godłem jego jest czarny orzeł na żółtym tle, o tyle barwy Frankfurtu nad Menem są... tak tak, biało-czerwone! A godłem jest biały orzeł w koronie na czerwonym tle.
We Frankfurcie jest też polska parafia katolicka, a w niedalekim Wiesbaden jest Polska Misja Katolicka. Spotkałem tam też, po prostu na ulicy, polskie małżeństwo z małym dzieckiem. Przyjechali do pracy w Niemczech i już tam zostaną. Mówili, że jest wiele takich przypadków. To spotkanie mnie ucieszyło, fakt tej nowej emigracji z kraju... już mniej. Młody Polak we Frankfurcie zaproponował mi nocleg - to też "polskie" takie.
Więc to nie jest tak, że Polska jest zamknięta w granicach kraju nad Wisłą. Polska jest w Europie nie tylko geograficznie, ale jest w niej organicznie. Przez swoją kulturę, przez Polaków, których można spotkać. Przez instytucje, szczególnie te Kościoła Katolickiego.
We Francji było jeszcze ciekawiej, ale to już... temat na następny odcinek :)
O wszystkim zaś, tylko o wiele mocniej :),
w mojej książce o tej pielgrzymce.
Komentarze