Zbyszek Zbyszek
1410
BLOG

Odczepcie się od Franciszka

Zbyszek Zbyszek Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 18

Franciszek rozmontowuje kościół. Od samego początku, cegła po cegle, wysuwa elementy z tej, budowanej przez wieki i mielenia, budowli. Od samego początku był ością niezgody i rewolucjonistą, którego trzeba powstrzymać, któremu, w imię najwyższych wartości, trzeba dać odpór.

Oczywiście, na pokaz są kurtuazyjne zapewnienia, jak to pięknie Franciszek i jak wspaniale. Pod stołem a czasem sutanną jest tchnienie wojny i sprzeciwu. "Nawet Papież nie może....". "Nie wolno zmieniać...". Takie słowa, myśli i cytaty, pojawiały się w dostojnych wypowiedziach. Te w mniej dostojnych są już bez ogródek, bez pudru, czysty "katolicyzm": "Jego Świętobliwość od samego początku swojego pontyfikatu stara się udowodnić światowemu lewactwu". "to, co napisał Jorge Bergogolio, że jest to głupsze niż myślałem wcześniej".

Zacznijmy od początku, od początku tego pontyfikatu. Dwa szczegóły, dwa elementy, które na samym wstępie już były wstrząsające. Papież w swoim stroju, w sposobie podróżowania, w swoim zamieszkiwaniu pokazuje, ostentacyjne wręcz, ubóstwo. Tak jak strój, siedziba, orszak wyrażają splendor i wielkość tego kto je okazuje, tak właśnie Franciszek w sposób brutalny wręcz ostentacyjny pokazuje swoją niewielkość, swoją zwyczajność, swoją małość.

Drugim elementem już na początku ujawniającym pęknięcie w konstrukcji kościoła były dwa pierwsze słowa jakie papież wypowiedział, do zgromadzonego na placu przed bazyliką świętego Piotra, słowa: Buona sera! Czyli Dobry wieczór! A więc, nie jestem papieżem. Nie jestem umocowanym nad wami waszym władcą obwieszczającym wam nieskalane prawdy jak żyć. Jestem jednym z was. Po prostu i dosłownie. Pomimo, że jestem papieżem.

Franciszek odrzucił więc na samym początku, jedną z głównych, choć nie wyrażanych to przecież autentycznie przeżywanych, zasad Kościoła Katolickiego, że przedmiotem czci i szacunku w Kościele Katolickim jest duchowieństwo Kościoła Katolickiego. Nie, nie jestem waszym władcą - mówi papież. Nie jestem ponad wami. Schodzę z piedestału, bo uważam, że to źle, gdy tam właśnie się znajduję.

I tak oto rozpoczęła się destrukcja wielkiego gmachu Kościoła, gmachu którego fundamentami pozostają dwie zasady. Zasada prymatu duchowieństwa nad wiernymi i zasada walki z grzechem, jako drogi do nieba, świętości, zbawienia.

W tradycyjnym Kościele, gdy świeccy wierni coś mówią, to jest to wyłącznie, najczęściej nudna, kopia tego co mówi duchowieństwo. Żadne inne zdanie nie jest dopuszczalne, a udział świeckich w rozmaitych zebraniach i procesach ociera się o niesmaczną komedię, bo przecież z góry wiadomo, że dopuszczeni są ci co powtórzą, co ma być powiedziane.

Zasada walki z grzechem, materializuje się z kolei w dokładnym ustalaniu co nim jest. Tworzy się zbiór, gąszcz, zestaw "świętych zasad", których nigdy nikomu naruszyć. Tworzy się mechanizm, gdzie ksiądz jest od rozliczania wiernych z tych zasad. Od przypominania im jak mają żyć, co mają robić, jak się mają zachowywać. Od upominania ich i ganienia ich. Jest to jakby echo religii starotestamentalnej, gdzie jej literą było Prawo. A więc zbiór przepisów do bezwzględnego przestrzegania. Im przepisy dokładniejsze im silniejsza sankcja czy odium wynikające z ich przekroczenia, tym silniejsza pozycja duchownego nad ludem.

Zasada walki z grzechem, owocuje też pewnym układem relacji przedstawiciel duchowieństwa - wierny. Wierny może w tej relacji osiągnąć jedną cnotę. Czuć się, najlepiej nieustannie, winny. Kto się nie czuje winny już jest zły. W ogóle ten kto zgrzeszył, a więc przekroczył jedną z dziesiątek zasad, już jest zły. Więc większość ludzi jest zła. Dobro zaś zaczyna leżeć w potępianiu owego zła. W dostrzeganiu owego zła. W piętnowaniu i w wyrażaniu dezaprobaty.

Franciszek podkopuje i tę zasadę "walki z bezgrzesznością". Zgłasza wątpliwości, czy rzeczywiście przekroczenie niektórych zasad, uznawanych wcześniej za nieprzekraczalne, wyklucza z Kościoła, uniemożliwia przyjmowanie sakramentów itd. Rozjusza to tych, co wychowani w atmosferze i tradycji dotychczasowej.

Powolna i podskórna rewolucja Franciszka, zagraża najbardziej pozycji kleru. Do tej pory bowiem świat wyglądał tak, że ksiądz zajmował się piętnowaniem, krytykowaniem, wzywaniem, żądaniem, ferowaniem gróźb, potępianiem, wybaczaniem, pouczaniem jak żyć, żeby spełnić niezbędne normy.

Franciszek mówi: - Nie. To źle. To nie tak. To nie tak trzeba prowadzić ludzi do Boga. To bardzo wygodne dla księdza, taka pozycja, taka konstrukcja, taka sytuacja. Bo w tej sytuacji, winę za brak efektów, za odchodzenie od Boga ponoszą zawsze świeccy, nigdy ksiądz. Bo ten ganił, przypominał i napominał przecież nieustannie. Cóż za problem. Wg Franciszka, prowadzenie ku Bogu, ma się odbywać nie drogą przemów i napomnień, tylko drogą przykładu z życia. - Ale tak nie może być! - odezwą się adwersarze. - Ale to nie będzie skuteczne - odpowiedzą. I mają rację. Bo gdy spojrzeć na przykład z ich życia, to.... rzeczywiście. Więc pozostają potępienia i cytaty z góry, bo tak duchowny uwolni się od, tragicznie się rysującej, odpowiedzialności. Tak można wrócić na spokojne stanowisko.

Schodzi więc Franciszek na ziemię. Mówi, że duchowny jest bratem ludzi bardziej niźli ich ojcem. Jest towarzyszem ich podróży. Tym, który wstaje najwcześniej, tym który najwcześniej dostrzega słońce nad górami. Tym, w którego oczach to słońce przegląda się tak wyraźnie, że przenika do do serc wszystkich prowadzonych przez niego ludzi.

Mówi, że Chrystus jest w nas i w tym co robimy nawzajem wobec siebie. W ten sposób, wraca do pierwocin, do tego, że lud jest kościołem, ciałem Chrystusa. Ale nie w jakiś magiczno religijny sposób, tylko w sposób codzienny, bieżący, namacalny. Wraca w końcu do tego, że istotą bycia chrześcijaninem są relacje. Relacje z Bogiem i relacje z ludźmi, I liczy się to, co człowiek robi, a nie to co człowiek mówi.

Franciszek podważa wielką budowlę Kościoła. Ale być może przechyliła się ona nieco, i to podważanie przywraca ją do pionu. Do pierwotnego stanu. A może to jego przeciwnicy mają rację, sugerując, insynuując, po cichu, za woalem słów, przemycając tezy, że Franciszek Kościół - niszczy.

Żeby było śmieszniej - potrzebujemy. Potrzebujemy kapłanów, którym moglibyśmy oddawać szacunek, słuchać ich z czcią. Pędzić na ich spotkanie. Potrzebujemy, tak myślę, wielkich kościołów, sakralnych znaków architektonicznych. Potrzebujemy zdać sobie sprawę z tego, że grzech to zagrożenie. Więc te zasady, na których opiera się konstrukcja kościoła, nie są złe, ani głupie. Są wartościowe. Ale być może zaczęto je absolutyzować. Oderwane od istoty chrześcijaństwa, usamodzielnione jako źródła dobrego życia chrześcijańskiego, stały się drogą do społeczeństwa jak u nas, gdzie wielu ludzi je wyznaje i jednocześnie, w swych postawach, jest obojętnych, pogardliwych, pysznych, zamkniętych w sobie.

To właśnie Franciszka irytuje. Ten karykaturalny efekt, przywiązania do spraw potrzebnych ale nie najważniejszych. Ten smutny skutek uczynienia świętymi pewnych narzędzi, gdy świętość to cel, do którego droga prowadzi nieco inną trasą. Bo do świętości dojśc można wyłącznie w jeden sposób. Poprzez autentyczną, realną miłość. Taką miłość, która człowieka przeniknie. I przemieni. Albo raczej będzie przenikać i przemieniać, bo to nigdy nie jest stan, tylko proces.

Rzucając wyzwanie status quo, Franciszek wskazuje na potrzebę autentyczności. Tego by więź z Bogiem była realna. A realna więź wyraża się w słowie i w tym jacy jesteśmy dla innych. Dla siebie nawzajem. I w takiej rzeczywistości, wypada mieć nadzieję, ponownie znajdą miejsce świątynia i ksiądz, sakramenty i obrzędy, modlitwy i medytacje. Ale już jako elementy realnej relacji między Bogiem a człowiekiem, a nie jako pomoce dla negatywnych egoistycznych postaw, które posługują się elementami religii, do własnego samouzasadnienia, na drodze w cień.

Zbyszek
O mnie Zbyszek

http://camino.zbyszeks.pl/  Kopia twoich tekstów: http://blog.zbyszeks.pl/2068/kopia-bezpieczenstwa-salon24-pl/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo