Zbyszek Zbyszek
1220
BLOG

NBA, Marcin Gortat czyli człowiek i system

Zbyszek Zbyszek Społeczeństwo Obserwuj notkę 20
image


Marcin Gortat rozpoczął swoją karierę w NBA w drużynie Orlando. Grając tam od 2008 do 2011 roku uzyskiwał średnio 4 punkty na mecz, grając jako tzw. bench player, a więc w grupie zawodników wchodzących do gry w czasie meczu po to, by najlepsi mogli odpocząć.

Gdy został sprzedany do Phoenix, jego kariera nagle eksplodowała. Stał się graczem podstawowym, średnia punktów wzrosła do 15,4, zbiórek do 10. To są parametry, może nie gwiazd, ale najlepszych graczy NBA, ścisłej czołówki. "Polish hammer" spotykał się z aplauzem i uznaniem fachowców i publiczności.

I wtedy przyszedł cios. Sukcesy swoje, bowiem, zawdzięczał Marcin Gortat ścisłej współpracy z Stevem Nashem, jednym z najlepszych rozgrywających (jeśli nie najlepszym) w całej historii NBA. Nash był jak skrzydłowy w piłce nożnej, który bezbłędnie posyła piłkę wychodzącemu na czystą pozycję zawodnikowi. Gortat z precyzją zegarka lokował ją w koszu.

Steve Nash odszedł jednak z Phoenix i drużyna zakupiła nowego rozgrywającego Gorana Dragica. W sezonie 2013 Gortat miał więc grać z nowym partnerem ze słowiańskiej części Europy. I nagle okazało się, że jego wybiegania na "wolne pozycje", wychodzenia w "uliczki", to jakieś bezsensowne i nie na czas wygłupy. Próbując grać tak jak z Nashem, po prostu nie dostawał piłki od Dragica. Dostawał ją za to, gdy był daleko od kosza a do rzutu zostawało trzy sekundy.

Na efekty nie trzeba było czekać. Skuteczność Gortata zaczęła dramatycznie spadać. Nie trafiał, pudłował, przegrywał. Nadrabiał miną widząc jak jego pozycja i osiągnięcia sypią się proch. Wśród kibiców coraz częściej sypały się szyderstwa i przytyki, że to nie Polish Hammer tylko Polish Gazelle. Drużynie szło coraz gorzej, ale na Dragica nikt nie mógł wpłynąć, bo po za tym, to świetny koszykarz. Gortata już niemal nie cierpiano.

Wyrzucono trenera, a potem tego nowego. Na koniec sezonu 2013 przyszedł jeszcze jeden nowy trener. W końcu Gortata się po prostu pozbyto z Phoenix, dokonując fikcyjnej transakcji wymiany na zawodnika, który był po operacji i o którym było wiadomo, że grać już w ogóle prawdopodobnie nie będzie.

Gortata "wyrzucono" do Washington Wizards. Dla Wizards była to dobra transakcja, bo za zawodnika, który w ogóle grać już nie mógł, dostali zawodnika, który jakoś tam jednak grać był w stanie. W jakim stanie - tego nikt nie wiedział, ale za wiele się nie spodziewano. "Darowanemu koniowi" w zęby się jednak nie zagląda.

Gortat wyszedł do gry znowu jako gracz rezerwowy. Ku pewnemu zdziwieniu, okazało się, że potrafi grać i że w towarzystwie Johna Walla, rozgrywającego Washington Wizards, jest po prostu cennym zasobem przechylającym szalę meczu na korzyść drużyny z Waszyngtonu. Gortat stał się podstawowym graczem, a jego statystyki i wartość znów poszły w górę.

W przerwie między sezonami Wizards zaproponowało mu pięcioletni kontrakt za 60 mln USD, to jest 12 mln za sezon. W Phoenix zarabiał ok 7 mln za sezon. Wczoraj Washington Wizards grali kluczowy mecz tej fazy playoff z drużyną z Toronto. Gortat zanotował 24 punkty, 13 zbiórek, 5 asyst i 4 bloki. Ostatni raz taki wyczyn zawodnik Waszyngtonu miał w 1986 roku. Wizards wygrali i prowadząc 3:0 z teoretycznie silniejszą drużyną z Toronto mają ogromne szanse na jej wyeliminowanie.

Morał z tej historii jest taki. Po pierwsze nigdy nie należy akceptować porażki. Poddawać się mentalnie. Gortat mimo ciężkich chwil i faktycznie nieudanych zagrań, nie "powiesił szabli na ścianie" i nie akceptował takiego stanu rzeczy.

Po drugie, to czy człowiek rozkwita czy więdnie, w bardzo dużym stopniu zależy od jego otoczenia, od warunków w których funkcjonuje. Gdy warunki te są takie jak w Washington Wizards, wówczas praca, zaangażowanie i talent przynoszą efekty. Gdy są takie jak w Phoenix za kadencji Dragica, żaden wysiłek nic nie pomoże i możliwa jest w zasadzie tylko porażka.

Zatem warunki jakie stwarza się ludziom są astronomicznie ważne dla ich efektywności, dla tego co z siebie dają, dla tego jakie osiągają wyniki. Toksyczna rodzina, chora firma czy gnijące egoizmem państwo, niszczą ludzi i ich efektywność. Ąse i anse, niechęci i prywatne polityki jakie miały miejsce w Phoenix Suns to mechanizmy skrajnie destrukcyjne. Z kolei zwykła polityka, wolna od uprzedzeń, niechęci i prywaty, a oparta na realnej ocenie wkładu, prowadzi do powstania zarówno dobrej atmosfery jak i osiągnięć. Wizards za kadencji Gortata (już dwa sezony) osiągnęli niebywały sukces w zestawieniu z tym co miało miejsce przez kilka lat wcześniej.

Wypada wyrazić jeszcze żal, że postać i działalność Marcina spotyka się z tak nikłym zainteresowaniem polskich mediów. Czemu właściwie nie transmitować meczów jego drużyny, choćby z fazy playoff? Czemu nie było transmisji i relacji z "Polish Heritage" jakie przy udziale Gortata miały miejsce w hali Wizards. Mówią o nich amerykańscy prezenterzy, tańczą na parkiecie dziewczyny z Gdyni. Gortat zaprasza polskich żołnierzy, którzy odnieśli rany na misjach. To wszystko jest pokazywane... w telewizji amerykańskiej. U nas... matka Madzi, jak jeden polityk opluł drugiego i straszenie wojną. A przecież można...

----------------------------------------
ps. Marcin Gortat o Ameryce i Polsce:

- Jest Pan w Stanach już ósmy rok. Bardziej się Pan tam zmienił jako człowiek czy jako koszykarz?

Zmieniłem się w obu tych aspektach, to jest nierozerwalnie ze sobą związane. Tutaj nauczyłem się, że w życiu chodzi o wysiłek, poświęcenie, staranie się. O to, co Amerykanie określają jako „good effort”, czyli czy jesteś w stanie rano wstać i w pełni oddać się realizacji swojego marzenia. Dla mnie było to wkroczenie w świat NBA, później przetrwanie w lidze, stawanie się coraz lepszym koszykarzem. Budzisz się rano z bólem kostek, kolan, kręgosłupa i musisz codziennie podjąć z tym walkę. Iść na salę treningową i w nieskończoność powtarzać te same ćwiczenia. Rzucać i rzucać. To się we mnie ostatecznie ukształtowało właśnie w Stanach.

- W Polsce tego nie mamy?

W Polsce dominuje chęć odniesienia szybkiego sukcesu, często poprzez znajomości, układy. Jeśli się nie uda, to winny jest cały świat dookoła. Tutaj nie do pomyślenia jest, żebym – jeśli widzę, że mój rywal do miejsca w drużynie gra lepiej – poszedł do trenera i donosił na niego.

 

Otóż to.

-------------------------------

blog

Zbyszek
O mnie Zbyszek

http://camino.zbyszeks.pl/  Kopia twoich tekstów: http://blog.zbyszeks.pl/2068/kopia-bezpieczenstwa-salon24-pl/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo